
Dawka humoru w powieściach Michała Krupy
Pierwszą książką tego autora był „Łosoś norwesko-chiński”, której tytuł mógł już wzbudzać zainteresowanie wśród czytelników. Maciej, główny bohater — zasadniczo jest typowym facetem z typowymi problemami osobnika w tym wieku. Okolice świeżo wybitej czterdziestki sprezentowały mu generalny kryzys egzystencjalny, w związku z którym młodemu duchem Prusowi zrodziła się w głowie potrzeba podsumowania dotychczasowego życia, najlepiej w postaci książki o samym sobie. W końcu świat Macieja jest zdecydowanie „maciejocentryczny” w konstrukcji. Jak na złość, mimo zadania pozornie prostego – weny brak. Z pomocą przychodzi dobry kolega, ofiarujący mu tydzień — w zamierzeniu — przenajświętszego, samotnego spokoju w luksusowym, odizolowanym od zwyczajnych problemów hotelu, gdzie Maciej miał opływać w błogiej inspiracji twórczej i jednoczyć się ze swoim dziełem życia. Czterdziestolatek znalazł się, niestety, w ogniu wydarzeń, które szybko przyćmiły te przeznaczone do opisania. Wprost z łoża z baldachimem wpadł w krzaki, stogi siana oraz stodoły, a co najważniejsze — w sam środek wojny polsko-norwesko-niemiecko-domowej z tajemniczymi dokumentami i piękną, lecz dość fatalną kobietą wymalowaną zarówno na wszystkich kartach jego nie tylko seksualnej wyobraźni, ale też na bitewnej chorągwi.
Niepodważalny talent Michała Krupy
Jednak to nie był koniec przygód Macieja. Niedługo po „Łososiu norwesko-chińskim” wyszedł „Łosoś a’la Africa”. Tym razem dzięki bohaterom przenosimy się do Afryki, a bliżej do regionu, gdzie ma miejsce wojskowa misja pokojowa. Stacjonują tam głównie wojska polskie i amerykańskie, a ich przedstawiciele weszli w konflikt z rdzennym afrykańskim plemieniem, co rodzi szereg zabawnych, ale też mrożących krew w żyłach sytuacji. Powieść ta jest historią pełną zwrotów akcji, sensacyjnych wydarzeń, komicznych postaci, czasami abstrakcyjnych lub rubasznych wypowiedzi, ale przede wszystkim zawiera dużą dawkę wytrawnego humoru. Autor w sposób kunsztowny, z dużą dozą śmiechu, opisuje ludzi, wydarzenia i relacje międzyosobowe:
Dąb. Można by wiele o nim opowiadać. Nie był może bystry w działaniach operacyjnych, nie był też może zbyt rozwiniętym człowiekiem, z którym można by podjąć ciekawą dyskusję o sensie istnienia ludzkości na Ziemi, ale był niezrównany w pędzeniu bimbru. Z czego on go robił? Tego nie wiedział nikt i dlatego stał się mimochodem najbardziej strzeżonym członkiem naszego plutonu. A bimber spod jego ręki był przedni. Nawet amerykańcy ustawiali się w zapisy, by za grube dolary dostać choć manierkę.