
Czytać dla rozrywki, czy dla refleksji?
W słowach tych kryje się cała prawda o pięknie, którego źródłem jest przyjemność płynąca z czytania książek. Powstaje jednak w tej materii pewne ważne pytanie: czy lepiej jest czytać dla rozrywki, czy dla refleksji?
Idąc tokiem myślenia Szymborskiej powinniśmy skupiać się raczej na zabawie, lecz czy niezapomniana pisarka tylko to miała na myśli? Wszak książki są także źródłem wielu cennych spostrzeżeń, uwag, świadectw ludzkich historii i przemyśleń, które zazwyczaj skłaniają czytelników do wysnuwania własnych wniosków i refleksji. Może więc rozrywka to jednak nie wszystko?
Książki na poprawę humoru ⬇⬇⬇ https://www.psychoskok.pl/aktualnosci/ksiazki-poprawe-humoru/
Prawda leży zapewne gdzieś pośrodku, aby jednak do niej dotrzeć warto porozmawiać o omawianym zagadnieniu nieco bardziej konkretnie. A jeśli konkrety, to i konkretne lektury. Porozmawiajmy więc dzisiaj zarówno o książkach lekkich, pisanych stricte z myślą o rozrywce czytającego, ale także – dla pewnej równowagi – o lekturach bardziej poważnych, które skłaniają do zadumy oraz do refleksji nad ludzkim życiem, nad jego wartościami oraz nad kształtem otaczającej nas wszystkich rzeczywistości. W jakich lekturach odnajdziemy to wszystko? Względem rozrywki i czegoś lekkiego proponuję przyjrzeć się bliżej „Jełopiadzie” Jany Skoczylas, „Maralundze” Flou Takera oraz Marcie Merriday i jej książce pt. „Adler. Tajemnica zamku Bazina”. Jeżeli zaś chodzi o zadumę i refleksję, to dobrym wyborem wydaje się być w tym przypadku „Uszwock” Przemysława Lis-Markiewicz, „Ostatnia granica” Katarzyny Wojtczak oraz „Spowiedź ducha” Lis-Markiewicza.
Skoro ma być rozrywka, to powinien być także i śmiech – najlepiej w mocnej, zwalającej z nóg dawce! „Jełopiada” Jany Skoczylas spełnia ten warunek, a będziemy mogli się tutaj pośmiać z wysłanników z Ziemi, którzy odbędą podróż na planetę Merkury. Ich zadaniem będzie eksplorowanie nieznanego miejsca w celu poszerzenia znikomej wiedzy ludzkości na temat najbliższej Słońcu planecie, jednak potrzeby tych osób są jednak… bardzo przyziemne.
„Gołe dupy, żarcie, picie –
Oto całe wasze życie!
I jeszcze fura tytoniu –
Istny gamoń na gamoniu!” (Jana Skoczylas „Jełopiada”)
Gdy statek kosmiczny – z logo polskiego Urzędu Pracy! – ląduje na powierzchni Merkurego, oto naszym oczom ukazuje się nader pocieszny obrazek: ze statku wydostaje się (a w zasadzie wytacza) siedmiu skacowanych mężczyzn, którzy próbują uświadomić sobie, w jakim celu zostali wysłani na odległą planetę. Te pierwsze sceny to znakomita zapowiedź tego, co czeka nas na łamach książki – salwy śmiechu macie w trakcie lektury gwarantowane!
„Należy docenić Unię,
Że doskonale rozumie
Potrzeby wybitnych obywateli,
Którzy by awansu chcieli
I nie marnują niedzieli
Na dzikie libacje,
Lecz podejmują eksplorację
Nieznanego,
By uzyskać wiedzę z tego
I wyjść z głupoty cienia,
Oświecając pokolenia…” (Jana Skoczylas „Jełopiada”)
„Maralunga” autorstwa Flou Taker to następna z lżejszych lektur, której główną ideą jest przede wszystkim rozrywka czytelnika. Będzie to historia o uczuciu dwojga ludzi, które rozkwita podczas… wspólnego pisania książki. Główna bohaterka, Mati, jest projektantką po uczelni artystycznej. Jej życie jest zwyczajne, a nawet można powiedzieć nudne – mieszka w domu pozostawionym przez ojca, pracuje… Na co dzień nie spotykają ją żadne szczególne uniesienia. Pewnego dnia dziewczyna dostaje telefon od Alexa – dziennikarza, którego spotkała przed laty na jednym z plenerów. Zachwycił się wtedy jej fotografiami, za które dostała spore wynagrodzenie. Widzieli się krótko, ale coś między nimi zaiskrzyło. Teraz ta iskra ma szansę rozpalić się do rozmiarów prawdziwego płomienia.
Historia jest lekka i napisana z pewnym dystansem. Znajdziemy w niej sporo zwrotów akcji i niezwykłych wydarzeń, rozgrywających się w większości na kempingu „Maralunga” we Włoszech (stąd tytuł książki). Napięcie i emocje przeplatać się będą na kolejnych stronach z namiętnością, ciepłem, serdecznością oraz z pozytywnym nastawieniem do rzeczywistości. Przyjemnie się to wszystko czyta, a cała opowieść budzi po prostu… uśmiech – tak ważny podczas lektury książek, których zadaniem jest sprawić, że miło spędzimy przy nich czas.
Równie miło, choć nieco inaczej – albowiem także w towarzystwie dreszczyku ekscytacji! – spędzimy czas podczas lektury zatytułowanej „Adler. Tajemnica zamku Bazina”. To literacki debiut Marty Merriday, w którym tajemnice będą gonić jedna drugą, akcja wciągnie nas bez reszty, a finałowe rozstrzygnięcie będzie z pewnością niezłym zaskoczeniem dla niejednego z Was!
O czym – w wielkim skrócie – będzie fabuła? Otóż o krwawym śledztwie, którego celem jest wyjaśnienie częstych w ostatnim czasie wydarzeń na angielskiej prowincji. W małym miasteczku na południu Anglii dochodzi do krwawych incydentów. Początkowo ofiarami tajemniczych napadów są lokalne zwierzęta, jednak z biegiem czasu ataki się nasilają, aż w noc Halloween, podczas obłędnej imprezy w ruinach klasztoru, dochodzi do prawdziwej tragedii. Policja nie chce rzucić światła na sprawę, więc mieszkańcy osady sami zaczynają szukać winnych. Na zaproszenie jednego z nich do miasteczka przybywa młody zoolog, Adler: syn legendarnego szkockiego biologa i łowcy. Adler rozpoczyna prywatne śledztwo i stopniowo odkrywa mroczne sekrety okolicznych lasów. Historia szybko zmierza do zaskakującego i zgubnego końca… Mocne wrażeni w trakcie lektury będą gwarantowane, a dreszczyk emocji będzie towarzyszyć nam aż do samego końca książki.
„Bestie krwiożercze i mocarne z jakiegoś tajemniczego powodu zawsze fascynowały wątłych z natury ludzi. Większość z nas jednak woli rozprawiać o potworach aniżeli aktywnie ich poszukiwać. Prastare Królestwo Zwierząt, bezlitosne dla słabych i roślinożernych, potrafi bronić się przed intruzami. Od tego ma zabójcze kły, pazury i jad.” (Marta Merriday „Adler. Tajemnica zamku Bazina”)
Wiemy już mniej więcej, co mogą dać nam lektury pod kątem rozrywki – może to być spora dawka śmiechu, odprężająca historia obyczajowa, lub też ekscytująca tajemnica, która wciągnie nas bez reszty. A co ma do powiedzenia druga strona medalu, a więc książki skłaniające do refleksji? Pierwszym przykładem tego typu lektury niech będzie „Uszwock” Przemysława Lis-Markiewicza – poruszająca opowieść o zaniku jakichkolwiek zasad moralnych, która w swej istocie może nas skłonić do wielopoziomowych rozważań na temat ludzkiego człowieczeństwa.
Lis-Markiewicz sięga w tej historii do trudnych tematów z czasów II Wojny Światowej, a mianowicie do jej naczelnej tragedii – Holocaustu. Za kanwę do ukazania mechanizmów okrucieństwa posłużył autorowi tragiczny los Żydów z okolic Otwocka. Eksterminacja Żydów z Generalnego Gubernatorstwa odbywała się w sposób zaplanowany, metodyczny i w przerażający sposób konsekwentny… Autor przytacza nam te mrożące krew w żyłach historie i czyni to nie bez powodu – tamte mroczne przykłady bestialstwa sprzed osiemdziesięciu lat powinny być bowiem pewnym świadectwem i zarazem przestrogą przed tym, co już nigdy więcej w historii ludzkości nie powinno się wydarzyć. Nie jest to lektura łatwa (tak jak i sam temat), jednak jest ona potrzebna i konieczna do przeczytania. Tylko dzięki poznawaniu mrocznych stron ludzkiej natury i tego rodzaju historii możemy poznać czym jest brak człowieczeństwa. Na tym zaś należy budować jego istotę i sukcesywnie ją w nas samych umacniać.
Nieco podobną tematycznie książką tego samego autora jest „Spowiedź ducha”. Powieść ta jest pewnego rodzaju odpowiedzią na zalew głupoty, fałszu, nacjonalizmu i populizmu, jaki możemy obserwować (zwłaszcza w ostatnich czasach) w otaczającym nas świecie. „Spowiedź ducha” jest odporem dla poszukiwania stanowczych i łatwych ocen. Pokazuje, że niepoprawnie rozumiana jednoznaczność w osądach może być domeną ludzi głupich. A wszystko to ukazano na przykładzie losów głównego bohatera, Macieja Żarnowskiego. Facet osiągnął w teorii sukces – założył rodzinę, skończył studia i otworzył kancelarię adwokacką. Żarnowski zatraca się jednak w pijaństwie, w rozpuście, korzysta z usług prostytutek i sprzedających się chłopców… Spada na samo dno, lecz podnosi się dzięki przyjaciołom: Ukraińcowi Ilkowi, jego ojcu, duchowemu greckokatolickiemu i dzięki Żydowi Maurycemu. Wnioski? Te są do samodzielnego przemyślenia, jednak już na pierwszy rzut oka można śmiało powiedzieć, że wnioskiem po lekturze powinna być z całą pewnością pokora wobec ludzkich słabości, czyhających na nas za ich sprawą zagrożeń oraz afirmacja tolerancji – nigdy bowiem nie wiadomo, czy nie będziemy kiedyś potrzebować pomocy, dobrze więc akceptować innych wokół nas; być może bowiem to właśnie ci „inni” podadzą nam kiedyś pomocną dłoń, której nie wyciągnie do nas nikt inny.
„Ostatnia granica” Katarzyny Wojtczak to ostatni na dziś przykład książki refleksyjnej i skłaniającej do własnych przemyśleń. Będzie to opowieść o istocie prawdziwej wolności oraz o otaczającej nas mgle fałszu, który spotyka nas ze strony innych ludzi. W czasach, kiedy nie ma już granic, każda odległość jest do przebycia, a każdy zasób możliwy do zdobycia, jedyną wartością, o która warto zawalczyć, jest właśnie wolność – to właśnie usiłuje nam powiedzieć Katarzyna Wojtczak, a sposób w jaki to czyni będzie zapamiętany (i to na długo) przez niejednego czytelnika. Książki o prawdzie oraz o rozprawianiu się z zakłamaniem są niezwykle cenne – warto więc sięgnąć po tę, o której tutaj mowa.
Lepiej czytać dla rozrywki, czy dla refleksji? Niniejszy tekst być może rozwieje w tej materii pewne Wasze wątpliwości, jednak prawda jest taka, że czasami warto czytać każdy rodzaj lektur – bez względu na to, czy niosą nam one ze sobą uśmiech, czy czające się pod powiekami łzy. Zarówno radość jak i smutek wzbogacają w pewien sposób nas wszystkich – dobrze by więc było, gdybyśmy podarowali sobie czasem jedno, a innym razem drugie. Najlepiej w równych dawkach, aby zachować zdrową równowagę.